Tak. Jestem czterdziestką i jestem z tego dumna. Taka refleksja z okazji kolejnych już 40 urodzin ;).
Nie będę zaklinać rzeczywistości, że czterdziestka to nowa trzydziestka, bo choć wciąż, nadal i niezmiennie czuję się na 27 lat, to chcąc nie chcąc zauważam też upływający czas i zmiany, które przechodzę. I bynajmniej nie chodzi mi o więcej siwych włosów, ale o sposób patrzenia na życie.
Czterdziestka zmienia wiele (serio), a dziecko po czterdziestce to już w ogóle. Zauważam to w codziennym podejściu do życia i wielu spraw.
Do tego, jak bardzo mam gdzieś co ludzie powiedzą na to co robię i co mówię.
Do tego, czego chcę, a czego naprawdę nie chcę i co jasno komunikuję.
Do tego, jak spędzam czas – jak chcę, z kim chcę i na moich zasadach.
Coraz bardziej cieszy mnie ta zmiana. Nie zawsze tak było. Był czas, kiedy byłam posznurowana, zalękniona i spełniająca oczekiwania innych. Byłam miła, grzeczna i uśmiechnięta. Byłam przysłowiową zupą pomidorową, a i tak nie wszyscy mnie lubili, a ja głowiłam się, dlaczego tak jest. Teraz już się nad tym nie zastanawiam. No może czasem, ale zawsze, kiedy włącza mi się „stara” ja, patrzę wtedy na moją Córkę. I od razu pojawia mi się taka refleksja.
Czy chcę przekazać jej wizję świata, w której miałaby być zupą pomidorową, czy lepiej, gdy będzie konkret fajnym, asertywnym człowiekiem z pomysłem na siebie, na życie…na swoje, bądź co bądź, jedno, jedyne życie.
Myślę, że super by było, gdyby kiedyś, za te kilka czy kilkanaście lat, moja Córka żyła według swoich zasad, żeby miała odwagę o nie zawalczyć – zawalczyć o prawo do bycia sobą. Tylko ktoś powinien jej pokazać, jak to zrobić. I tym „ktosiem” chciałabym być ja.
To wysoko postawiona poprzeczka, no ale czego nie zrobi się dla własnego dziecka? ;). Bo pokazać dziecku, że szczęśliwe życie według własnych zasad jest najważniejsze, to jest dopiero COŚ.
Nie uważasz?